piątek, 28 czerwca 2013

Drugi: Śliczna


    *Harrys Pov*

Widząc jak upada, bez namysłu przeskoczyłem przez niewysoki płot, który oddzielał teren domu dziecka, od reszty 'świata'. Kiedy od razu nie podniosła głowy, wsunąłem palce stóp w szczelinę i szybko przedostałem się na drugą stronę. Zamarłem. Poczułem lekki chłód.

Ja pierdole, Styles.

Podarłem sobie spodnie, nie wierzę, świetny początek, mistrzu. Chociaż w sumie.. ona nie była wcale lepsza, w końcu spadła z huśtawki, a ja, podarłem spodnie. Nie, jednak nie. Wydaje mi się, że zrobiłem nieco gorsze powitanie, ale być może właśnie przez to, zapamięta mnie na długo.
Robiąc kilka kroków w przód, udając, że nic się nie stało, przykucnąłem przy niej. Leżała twarzą w trawie. Zabawnie to wyglądało, ale martwiłem się, martwiłem się, że coś może jej być. Nie znałem jej, ale wściekłbym się, jakby coś sobie przy tym upadku uszkodziła. Potrząsnąłem nią, ani drgnęła. Obracając dziewczynę na plecy, przetarłem z jej twarzy resztki ziemi, zmieszanej z trawą.

Jest śliczna. Taka młoda, niewinna i śliczna.

-Hhhejj, słyszysz mnie? - spytałem niepewny, licząc że mnie usłyszała. - Kurwa. - sapnąłem pod nosem, kiedy nie odezwała się

Wziąłem ją na ręce, co miałem zrobić. To było dość trudne zadanie, ona nie była w stanie nawet chwycić mnie za szyję, nic. Bezwładna. Wkładając jedną rękę pod jej głowę, a drugą w zgięciu nóg, podniosłem ją, trzymając blisko klatki piersiowej. Ta część podobał mi się bardziej, znacznie bardziej. Nie miałem pojęcia, gdzie ją zanieść, kogo zapytać. Było pusto, same maluchy, które nie miały bladego pojęcia gdzie są, dlaczego i jak długo. Bawiły się tak beztrosko, że aż im zazdrościłem. Zawsze lubiłem patrzeć na dzieciaki, o ile oczywiście nie płakały, lub nie trzeba było ich przebierać. O tym, nie na mowy. W pobliżu, była postawiona ławka, na szczęście z oparciem.
Była lekka, więc nie było problemu, alby trzymać ją na rękach. Posadziłem śliczną blondynkę pierwszą i usiadłem tuż koło niej, aby nie spadła, była jak w zaćmieniu. Nigdzie mi się nie spieszyło, mogłem zostać z nią, tak długo, aż się nie obudzi. Czułem się dość niezręcznie. Całkiem obca laska, opiera głowę na moim ramieniu, nie wiem kiedy się ocknie, czy będzie myślała, że ja jej coś zrobiłem. Kaszlnąłem tak, jak ona wcześniej, by zwrócić moją uwagę, wyraz jej twarzy powalał. Nagle podniosła głowę, rozglądając się dookoła, a kiedy zauważyła mnie, natychmiast odsunęła się na drugi koniec drewnianej ławki. Zabójcza.

- Dlaczego mam w ustach piach – skrzywiła się, przecierając zębami język
- Bo upadłaś – zaśmiałem się i równie szybko przestałem, kiedy zmierzyła mnie wzorkiem
-Ha ha ha ha, to takie zabawne. - sarkastycznie się uśmiechnęła
-Ale naprawdę, Ty upadłaś, jak mnie zobaczyłaś – dumnie podniosłem głowę, spokojnie wypuszczając powietrze z płuc.
-Nie bądź idiotą. Ja Cię nawet nie znam.
-Możemy to zmienić – spojrzałem jej w oczy, były przepełnione żalem, nie śmieszyło ją to, co mówiłem – Coś nie tak? Dlaczego nie odpowiadasz.. - dodałem po kilku minutach nagłej ciszy
-Przepraszam, chyba już pójdę, nie mam humoru na takie rozmowy – rzuciła luźno, smutnym tonem, wstając obróciła głowę, chwilę na mnie patrzyła, jakby chciała zrobić oczami zdjęcie i odeszła.
-Hej, czekaj! Chciałem porozmawiać, nie idź – podbiegłem, zastawiając jej drogę- Widzę, że Ci smutno, możemy porozmawiać. Wróćmy tam, usiądźmy i porozmawiajmy – zachęciłem ją, chwytając za drobną dłoń pociągnąłem za sobą, uśmiechając się pod nosem, kiedy się nie postawiła

Wyglądała na dziewczynę bez problemów, ułożoną, z idealnego domu. Pozory mylą, wiem. Gęste blond włosy, wychodziły jej spod gumki, fryzura nieco popsuła się jej podczas upadku, ale nadal była cała śliczna. Skoro tutaj jest, nie może mieć więcej, niż osiemnaście lat, ja jej daję szesnaście i ani dnia więcej. Ma drobną budowę ciała, idealną talię, wiem, bo sprawdziłem to podczas przenoszenia jej, i nie, nie jestem zboczeńcem. Broń Boże. Siadając w tych samych miejscach, zaczęłam, wiedząc, że pierwsza się nie odezwie.

-Więc... jak masz na imię?
-Hope. - odpowiedziała z obrzydzeniem, podciągając nogi na ławkę, po czym oparła głowę na kolanach, chowają ją, bym nie mógł spojrzeć jej w oczy
-Nie lubisz swojego imienia, co?
-Nienawidzę - syknęła
-Mi się podoba, jest śliczne, zresztą.. jak Ty. - nie wierzę, że to właśnie powiedziałem -Prz-rzepraszam. Nie chciałem Cię urazić. Mów, co Ci leży na sercu.
-Co, przepraszam? Dlaczego miałabym Ci cokolwiek mówić, nie znam Cie, i uwierz, nie za bardzo zależy mi, aby poznać.
-Hope , zauu – przerwała mi by wtrącić swoje pięć groszy
-Mógłbyś przestać na mnie tam mówić? - podniosła głowę, ironicznie na mnie spoglądając
-To jak mam do Ciebie mówić? - starałem się brzmieć spokojnie, by jej nie speszyć.
-Może wcale się nie odzywaj, i sobie idź? - uśmiechnęła się słodko, choć wiem, że było to bardziej sarkastyczne
-Uśmiech też masz śliczny – zaśmiałem się – Będę na Ciebie mówił Śliczna, Hope.
-Co z Tobą nie tak!? Przestań, proszę przestań. Nie mów na mnie Hope, nie mów na mnie Śliczna, nic nie mów. - wyrzuciła ręce w górę
-Spokojnie, nie chciałem Cię wkurzyć! - złapałem jej dłonie, zamykając w swoich, a ta nawet się nie wyrwała.
-Po prostu mam dość, zostałam sama, nie mam nikogo, a tutaj jest tak źle, że mam ochotę stąd spierdolić, ale nie mam gdzie. Rozumiesz?! - zapłakała, ciężko oddychając
-Możesz zawsze za mną... porozmawiać.. ja, ja.. też jestem sam. Też nie mam nikogo. Czasem też mam słabe dni, też mam dość, też myślę, że nie dam rady, też. - oblizując usta, założyłem kosmyk jej włosów za ucho.
-Po co to robisz, po co ze mną rozmawiasz. Nie chcę litości, nie chcę.. - i znów upadła głową na kolana



Przeszła wiele, to widać. Jej zachowanie, rozdrażnienie, ja miałem dokładnie to samo. Ale jestem tu, udało mi się, po wielu przeszkodach, próbach, udało mi się. Nie poddałem się, i nie poddam, za dużo wygrałem, żeby teraz nagle to wszystko zniszczyć. Przysunąłem się bliżej Hope, obejmując ją ramieniem przyciągając do siebie. Zadrżała, poczułem jak napinają się jej mięśnie. Denerwowała się, ale nie potrzebnie, nie miałem wobec niej żadnych złych zamiarów.


-Już dobrze, przestań płakać – otarłem jej mokre oczy kciukami, patrząc jej w zapłakane niebieskie tęczówki. Miałem ochotę ją pocałować, ale powstrzymałem się, nie chciałem aby zraziła się do mnie. - Ile Ci jeszcze tu zostało?
 -Miesiąc – wypowiedziała szlochając w moje ramie
-Jak to? To ile Ty masz lat – lekko się zaśmiałem, by nie zrzucić jej z tropu
-No za miesiąc osiemnaście – odwzajemniła uśmiech, udało mi się
-Nie wyglądasz na tyle.
-To był komplement?
-Jak sobie życzysz, Śliczna. - szepnąłem ostatni wyraz do jej ucha, na co się spięła, a jej oddech zatrzymał się
-Na prawdę, stop. - uniosła ręce, pokazując, że mam przestać.
-Jasne. Chcę Ci tylko powiedzieć, że.. - i tu się zatrzymałem, może na to wszystko jest jeszcze za wcześnie... przecież faktycznie się nie znamy.
-Że? - nagle ożyła, zobaczcie..
-Że ja też T U byłem – odwróciłem wzrok – Pokój 216 – uniosłem kąciki ust – Jeśli się tam zakradniesz, to po prawej na ścianie wisi obraz, zajrzyj tam. - Podniosłem brwi, udając że wszystko jest okej
-Eeee... to jest.... to... ja mam teraz ten pokój. - spojrzała na mnie przerażona
-Ouu.. to nie, nie zaglądaj – natychmiast zabiłem się w duchu. Co ja powiedziałem, ona nie może tam zajrzeć.
-A żebyś wiedział, że zajrzę. - naśladują mnie, uniosła głowę patrząc na mnie spod byka
-Wiem, że nie odpuścisz. Ale przysięgnij, że nie zajrzysz, proszę. - chwyciłem ponownie jej dłonie.
-Ugghh, niech Ci będzie..- tak! Odpuściła
-A tak poza tematem, co zamierzasz zrobić jak stąd wyjdziesz?
-Grace powiedziała mi, że może się mnie zająć..
-Grace? Kucharka? Ona nadal tutaj jest? Uwielbiałem ją.. - uśmiechnąłem się podekscytowany – Zapytaj, czy mnie pamięta – moje oczy zaczęły lśnić
-Tak, to ona, zapytam, obiecuję. Jest wspaniała, pocieszyła mnie, kiedy dowiedziałam się, że, nie, nie ważne.
-Powiedz – nalegałem
-Mój przyjaciel nie żyje. Moi rodzice zginęli w wypadku. Kurwa, nienawidzę się – wybuchła płaczem, obracając głowę w przeciwną stronę
-Boże, przykro mi, nie wiedziałem, ale nie obwiniaj się, to nie jest T W O JA wina. Wiem co mówię. Musisz mi zaufać.
-Teraz, to ja muszę iść, zaraz będzie obiad, a ja muszę przygotować maluchy. - zmieniła temat
-Mogę Ci pomóc.. - szybko rzuciłem
-Nie, Ty możesz już iść, lepiej żeby Drake Cię tu nie zobaczył..



I poszła, jest wspaniała. Śliczna Hope. Musi jej być bardzo ciężko, jeszcze ten sukinsyn Drake, byłem tu kiedy miałem kilkanaście lat – jedenaście, dwanaście, nie wiem. Trzymali mnie tu prawie dwa lata, aż moja ciotka po mnie nie przyjechała. Cieszyłem się, jak mnie zabrała, ale u niej było jeszcze gorzej. Nienawidzę swojego życia, zależy mi na Hope, nie chce, aby ona też zniszczyła sobie tak życie, jak ja. Musze coś zrobić, żeby ją poznać, miałem ochotę ją pocieszyć, ale ja nie jestem za dobry w tych sprawach, nie umiem okazywać współczucia. Podniosłem się i udałem pod płot, po czym przeskoczyłem na drugą stronę. Jak to możliwe, że ona nie zauważyła mojej dziury w spodniach? Jak to możliwe, że nikt nie zauważył, że tu byłem.

J A K ?

    *Hopes Pov*

Słyszałam, przyjdę, na pewno, polubiłam go. Dobrze by było gdybyśmy poznali się bliżej. Łączy nas to miejsce. Dość popierdolone, ale jednak. Jeszcze jak zdenerwował się, gdy wspomniałam o Draku. Może on …. też mu to robił? O Boże.. Nie mam teraz czasu na zabawę, naprawdę muszę iść pomagać z tym obiadem. Jestem najstarsza, powiedzieli mi, że ma pomóc, mam wyjście?
Ale robię to dla dzieci, one nie są winne, że los mnie tak pokarał.

Gdy wykonałam wszystkie swoje obowiązki, zabrałam talerz zupy do siebie do pokoju, korciło mnie, aby spojrzeć pod obraz, ale „ MUSISZ MI ZAUFAĆ” nie daje mi spokoju. Muszę, to muszę. Nie zajrzę, choćby nie wiem co. Była już dwudziesta pierwsza. Jakim cudem ten czas tak popierdziela?
 ' MAGICZNE MIEJSCE ' - uwaga, sarkazm.  
Byłam taka zmęczona.. Przebrałam się w piżamę, nakryłam kołdrą, i próbowałam zasnąć, choć nie za bardzo mi to wychodziło.
Muszę się przyznać. Myślałam o nim, myślałam o tym jutrzejszym spotkaniu. Liczyłam, że coś z tego będzie, chciałam poznać kogoś, z kim będę mogła pogadać, z kimś kto mnie rozumie. Liczyłam NA NIEGO. Przebudziłam się słysząc skrzypiące schody, ktoś tu i d z i e.
Spojrzałam na zegarek, trzecia rano. K U R WA M A Ć. Schowałam głowę pod pierzynę, chociaż dobrze wiedziałam o tym, że to mnie w żaden sposób nie uchroni. Bałam się. Mam dość. Chcę stąd tak bardzo spierdolić. Tak bardzo..


-Witaj słoneczko. Wyspałaś się? Czeka Cię cała noc wrażeń, tylko pamiętaj – zamykając drzwi podszedł do mnie, jedną ręką zrzucają ze mnie kołdrę, a drugą natychmiast pakując na moją pierś, mocno ściskając – nie jesteśmy tu sami – sapnął ocierając się o mnie.


Zaczyna się, pierdolone miejsce


~~~~

jeśli chcecie być informowani, wpisujcie się w zakładce c:

CZYTASZ = KOMENTUJESZ C:

piątek, 21 czerwca 2013

Pierwszy: Starciłam wszystko

-Hope.. - usłyszałam ciche mruknięcie tuż przy moim uchu, był środek nocy, nienawidziłam tego miejsca. Nienawidziłam każdej chwili spędzonej w tym cholernym domu. Każdy nowy dzień bolał mnie bardziej. Codziennie przeżywałam wszystko na nowo. Zawsze kiedy się budziłam, wstawałam z myślą, że zobaczę swoich rodziców. Codziennie rano łudziłam się, że nic się nie stało. Ocierałam oczy z nadzieją, że oni tu są. Nie mogę pogodzić się z faktem, że ich tu nie ma. Nie mogę zapomnieć myśleć, że mogło do tego nie dojść. Pojechali na ten pieprzony urlop, ale nie wrócili.

Tak bardzo cieszyli się, że odpoczną od pracy, codziennych problemów. Wymarzyli sobie Karaiby.

Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Dzwonili do mnie, opowiadali, żałowali, że nie pojechałam z nimi.. W tym czasie ja zamieszkałam u swojego przyjaciela – Nathana.

Zawsze uśmiechnięty szatyn z pięknymi brązowymi oczami.. wysoki i dość wysportowany, choć bardzo leniwy. Znałam go od dziecka, nigdy nie łączyło mnie z nim nic więcej, niż przyjaźń. Mocna, trwała i na zawsze. Być może to dlatego moi rodzice zgodzili się, abym u niego została.

Ja, siedemnastolatka, on, osiemnastoletni chłopak z dobrego domu, nie widział nic poza mną. Był, jest i będzie moim starszym bratem, którego nigdy nie miałam. Zawsze dawał mi do zrozumienia, że będzie ze mną, że będzie mnie bronił i pilnował. Szkoda tylko, że wie co dzieję się w tym popierdolonym domu wieczorami. Tego nie wie nikt, nikt poza mną i panem Drakiem, wychowawcą tutejszego domu dziecka..



-Hope! - usłyszałam znajomy głos kobiety, która za wszelką cenę próbowała mnie obudzić. Otrząsnęłam się dopiero wtedy, gdy mną mocniej potrząsnęła.

-Przecież nie śpię – przetarłam oczy, to była Grace, kucharka, dlaczego ona budzi mnie w środku nocy i czego chce... usiadłam na skraju łóżka, czekając aż coś powie.



Dlaczego milczy? Obudziła mnie, a teraz nic nie mówi, spojrzałam na zegarek – 3:34. Zaraz nie wytrzymam. Było cicho, jak nigdy. Żadnych pisków, próśb o przestanie.. Boże jak dobrze, że ona tu jest, w duchu bardzo jej dziękuję. Zawsze po 3 w nocy, Drake przychodził po mnie. 
Z a w s z e?

Od jakiegoś tygodnia, odkąd tu jestem. Siedzę w tej dziurze tylko, a może aż siedem dni, a już zdążyłam się przyzwyczaić do tych zasad. Jasne, niektóre dzieciaki są tu nawet kilka lat, ja siedem dni, siedem pierdolonych nocy, a już mam dość. Na szczęście trzymają mnie tu tylko do pełnoletności, którą osiągnę dokładnie za dwadzieścia osiem dni. Codziennie wstaję z lekkim uśmiechem. Wiem, że niedługo to całe gówno się skończy. Wiem też, że nie będę miała gdzie iść, żadnej rodziny, nikogo, mam tylko Nathana. Mojego Nathana. Przekładam nogę na nogę, wiercę się w miejscu, co chwilę spoglądam na Grace, posyłając jej lekkie uśmiechy.







-Hope.. nawet nie potrafię sobie wyobrazić jakie to jest dla Ciebie trudne. Przykro mi mała..- mówiła monotonnie tak jakby każde następne słowo przybliżało ją do śmierci, jakby bolało ją, że mówi.. ręce miała splecione, a wzrok wbity w drewniana, starą i skrzypiącą podłogę.


-Przykro Ci.. co? Nie rozumiem – otwarłam szeroko oczy, bojąc się słów wypływających z jej lekko otwartych ust. Twarz nagle mi spoważniała, serce mocniej zabiło, a żyły pulsowały mocniej niż kiedykolwiek. Co ma oznaczać ta cisza?! Boże.. ona znowu nic nie mów. Boję się, kolejny raz boję się. 
Czy ja mogę się bać? Jestem już prawie dorosła..

-Hope, Nathan miał wypadek. - rzekła jednym tchem, nadal wpatrując się w to samo miejsce

-Wszystko z nim w porządku? - zapytałam głośno wciągając powietrze. Nie nie nie nie, to nie może być to, złe myśli krążą mi po głównie, nie mogę odpędzić się od tego gówna.

-Zmarł na miejscu. Jaa.. ja.. ja nie powinnam tu w ogóle przychodzić, pan Drake może robić obchód, nie chcę nieprzyjemności. - zerwała się z łóżka podchodząc do drzwi

-Nie, nie możesz. Zostań – krzyknęłam przed płacz, co się do cholery dzieje. Czym on kurwa zawinił. Właśnie straciłam rodziców, nie mogę stracić jedynej osoby, na której mi zależało. Co ja mam teraz zrobić. 
Ona kłamie, na pewno kłamie, to nie jest prawda. 
To jest jak sen, z którego nie można się wybudzić. 


-Niee, to nie prawda – uśmiechnęłam się przez głośny szloch. Słone łzy wpływały mi do ust.

Momentalnie zatopiłam mokrą twarz w dłoniach, opadając na kolana.

-Nie płacz, będzie dobrze, hej.. - pocierała ręką moje plecy.



Czy ona jest aż tak głupia? Co może być dobrze, w wieku siedemnastu lat tracisz wszystko. Teraz nie będę miała nawet z kim porozmawiać. On wiedział o mnie wszystko, czasem odnosiłam wrażenie, że wie więcej niż ja sama. Gdzie znajdę drugą taką samą osobę. 

To proste. Nie znajdę. 

Jedni mówią, że każdy człowiek jest taki sam, inni, że nie ma dwóch takich samych charakterów. Przecież to jest śmieszne. Nigdy nie spotkam na swojej drodze kogoś kto mnie zrozumie tak jak Nathan. NIGDY.

Nie potrafiłam się opanować, krztusiłam się własnymi łzami, zauważyłam, że życie mnie nie pieści, ale żeby aż tak? Gdzie popełniłam błąd, co ja zrobiłam źle, pokażcie mi, naprawię to zanim stracę kogoś jeszcze. 
Ah, zapomniałam, już nikogo nie mam. Dziękuję pierdolony losie.







-Dzień dobry słońce – usłyszałam cichy, pełen pytań głos kucharki. Jej, ona tu była cały czas? Ja zasnęłam? Kiedy... ?

-Dlaczego tu pani jest ? - Tak, pani, to jest jedyna osoba, do której mam szacunek w tym miejscu.

-Nie mogłam Cię zostawić tu samej, byłaś roztrzęsiona.

-Nadal jestem – powiedziałam pod nosem, myśląc, że tego nie słyszała

-Hope.. to widać. - podeszła do mnie zakładając mi kosmyk blond włosów za ucho. - Ale będzie dobrze, zobaczysz. - uśmiechnęła się po czym mocno przytuliła. Zamknęłam oczy, zatapiając się w niej wyobrażając sobie, że jestem w objęciach Nathana.

-Nie będzie. Już nic nie mam. Za chwilę wyjdę stąd. I co dalej? - odsunęłam się od niej, by wytrzeć ręką nos.

-Zaopiekuję się Tobą. Wiem, jak jest Ci teraz ciężko.. ale pomogę Ci, wytrzymasz.

-Nie możesz wiedzieć jak mi teraz jest, wątpię, aby ktokolwiek wiedział, nikomu nie życzę tego, przez co teraz przechodzę, nikomu, słyszysz? N.I.K.O.M.U – wydusiłam z siebie przez płacz, mocno akcentując ostatni wyraz – Nawet największemu wrogowi – dodałam, krztusząc się na samą myśl o Draku. Człowieku, który robi to, co mu się żywnie podoba. Nikt nie jest w stanie stanąć mu na drodze. Jest dorosły, a głupi jak but, nie zna umiaru, choć.. czy ktokolwiek go zna?

Nie umiem odpowiedzieć sobie na takie pytanie. Mój tata jadł, ciągle jadł, czy on właśnie tego umiaru nie miał? Czy to jest raczej całkiem inna sprawa? Być może każdy spogląda na to inaczej. Dwie osoby mogą patrzeć na ten sam obiekt, ale wiedzieć go całkiem inaczej. Wszyscy mamy prawo do wolnego słowa, czasem tylko boimy się powiedzieć komuś co tak naprawdę myślimy, są tacy, którzy nas zaakceptują takim jakim jesteśmy, ale nigdy nie zapominajmy o tych, przez których mamy problemy. Mówi się, że życie jest pełne tajemnic, być może. Jesteśmy wszystkiego ciekawi i chcemy wiedzieć jak najwięcej, nikt nie lubi być oszukiwany, a jeśli już prawda wyjdzie na jaw, a zawsze wyjdzie, mówią nam, że skłamali dla naszego dobra. 
Jak można kłamać by nam było lepiej?

Według mnie prawdę należy poznać na początku, jak się wali wszystko, to wszystko, a nie w odstępach czasu. Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. Ale to tylko moje spostrzeżenia, masz prawo odbierać wszystko inaczej, nie pozwól by ktoś mącił Ci w głowie. Nie ulegaj presji, to, że ktoś myśli inaczej na dany temat, to nie znaczy, że Ty masz mieć dokładnie to samo zdanie.



-Masz rację, może nie mam bladego pojęcia jak się czujesz, ale mam choć odrobinę empatii. Umiem współczuć, jestem starsza od Ciebie, i życie także dało mi w kość. Ale nie poddałam się, żyję dalej, nie jest już aż tak źle, Ty też się nie poddasz. Obiecaj mi to. - spojrzała mi w oczy, jej, były pełne tajemnic, ona coś ukrywała, nie będę wnikać, to nie moja sprawa, nic na siłę.

-O..o.. obiecuję pani. Nie poddam się, choćby nie wiem co. - wyszeptałam głosem słyszalnym tylko dla niej, co się dzieje..

-Mów mi Grace, po prostu Grace – uśmiechnęła się, niby zwykły uśmiech, ale jest zaraźliwy, czasem wystarczy tylko ciepłe spojrzenie i przytulenie, właśnie, czasem, ale nie teraz, nie w tej sytuacji w której się znajduję. I naprawdę, do teraz nie mam bladego pojęcia, czym sobie na to zasłużyłam.

-Grace – bez kontroli jej imię wybiegło mi z ust, jest miłą kobietą, po czterdziestce, z tego co mi wiadomo, nie ma dzieci, a jej mąż umarł na raka. Strasznie mi jej żal, może ona faktycznie wie co ja czuję w tej chwili..

-Skąd wiedziałaś, że.. Nathan.. - ucięłam, nigdy nie pogodzę się z tym, Nigdy- to takie mocne słowo, ale i tak nie jest w stanie opisać tego co bym chciała.

-Hope, spokojnie – potarła mi plecy widząc jak się denerwuję, znów nie byłam w stanie opanować emocji, moje oczy w sekundzie stały się mokre, twarz pełna bólu, żalu i nienawiści, do samej siebie.

-Nie pożegnałam się z nim. - słowa wyleciały z moich ust niczym tsunami, wybuchłam, nie przypominam sobie, abym kiedy kiedykolwiek tak płakała, choć.. wracając do zdarzenia sprzed tygodnia, .. płakałam po śmierci moich rodziców, mojej jedynej rodziny, ale wtedy nie byłam aż tak załamana, przecież miałam Nathana, tak, miałam.
 

-Nie myśl tak, nie zadręczaj się, on teraz na Ciebie patrzy, uśmiecha się, na pewno chce widzieć, że jesteś silna, wiem, że nie dasz rady od razu stanąć na nogi, ale z biegiem czasu, uda Ci się. Musisz uwierzyć, wiara czyni cuda.

-To nie jest tak, on nie był tylko moim przyjacielem, był moim wszystkim. Bez niego nie będzie tak samo. Życie jest niesprawiedliwe, dlaczego los pokarał akurat mnie. - wykrzyczałam ostatnie zdanie, nie mogąc złapać oddechu opadłam na jej kolana, dalej szlochając.

-On tu nadal jest, tak samo jak mój mąż, może ich nie widać, ale spójrz, tam – podniosła moją głowę, wskazując palcem kąt tego ponurego pokoju – Widzisz? Oni tam teraz stoją, patrzą na nas, pilnują nas. To, że my ich nie widzimy, nie znaczy, że oni nie widzą nas. To jest jak matematyka. Nie każdy umie rozwiązać trudne zadanie, ale zawsze jest ktoś kto zna odpowiedź. My właśnie jesteśmy takim bardzo, bardzo trudnym zadaniem, oni są jego wynikiem, odpowiedzą. Nie umiemy ich rozwiązać, ale oni już dawno to zrobili, inaczej nie było by ich tam. - tłumaczyła mi to, tak jak dziecku, które nie może zjeść czekolady, bo zaraz będzie obiad. Może to jest śmieszne, ale dało mi dużo do myślenia. Co jeśli ona ma rację? Coś w tym jednak jest.

-To ja wolę, żeby też nie znali tego wyniku.- rzuciłam luźno odpowiedź, przestałam płakać. Boże, co ta kobieta potrafi zdziałać.

-Wtedy to zadanie byłoby za proste – uniosła lekko kąciki swoich ust, tak jakby właśnie myślała o czymś bardzo miłym, jej wzrok stał się nieobecny. Odleciała we wspomnieniach.

-Nie pasujesz tutaj. - spojrzałam na nią, a ta jakby otrząsnęła się po swoich myślach zdziwiona skierowała swoje oczy na mnie. - Jesteś za miała, dlatego. - dodałam po chwili, wiedząc, że nie ma pojęcia o czym mówiłam.

-Nie w tym sens mała – wstała udając się do wyjścia.



Czy ja zrobiłam oś źle? Przecież ja tylko powiedziałam, że jest miła. Wiedziałam, że coś ukrywa, lecz nie wiem co. Myślałam nad tym, aby zapytać kogoś, jak doszło do śmieci Nata, ale nie miałam odwagi. Chyba nawet nie chcę wiedzieć jak zginął. Może kiedyś, nie teraz. Boję się tej całej prawdy, boję się, że znowu sobie z tym nie poradzę. Odkąd tu jestem, piszę pamiętnik. Tak, siedemnastolatka bawiąca się w pisanie o swoim życiu. Kto wie, może wyjdzie z tego kiedyś jakaś ciekawa książka. Czujecie ten sarkazm? Pokój, który mi przydzielili, nie jest za przytulny. Czuję się jak w więzieniu. Jest tu tylko jedno okno, na ogród, który w ogóle nie odzwierciedla tego, co znajduje się w budynku. Są tu dwa łóżka, metalowe, na nich biała pościel, choć właściwie, jest już to bardziej odcień szarości. Wszystko jest tu takie szare i ponure. Poduszka wymęczona, aż niewygodna. Po każdej nocy bolą mnie plecy, i nie tylko one..

Po prawej stronie jest szafa, pusta, zero ubrań. Swoje trzymam w walizce. Nie chcę ich tu wyciągać. Z lewej w rogu stoi kwiat, duży, zielony, zadbany, jedyna taka rzecz w tym pomieszczeniu. Na suficie zawieszona jest brązowa lampa, która zresztą świeci, jakby chciała, a nie mogła. Nic tu nie jest dorobione, każda rzecz wydaje się być zrobiona na odpierdal, byle była.

To jest smutne, współczuję tym najmłodszym. Ich koszmar zaczął się od małego. Od Bogu Ducha winnego dziecka. Codziennie rano wyglądam przez okno, zawsze stoi tam jakiś chłopak, ciągle w tym samym miejscu, za płotem, przy huśtawkach. Nie przyglądam mu się za bardzo. Z daleka widziałam tylko, że ma kręcone, brązowe włosy, jeansy i jasną koszulę. Budził we mnie wewnętrzne pożądanie, na sam jego widok poprawiał mi się humor. Zainteresował mnie, nie zważając na nic, postanowiłam, że całkiem przypadkiem.. pójdę do ogrodu, pohuśtać się.

Założyłam czarne jeansy, granatową cienką bluzkę z lekkim wcięciem, blond włosy przeczesałam ręką i związałam w wysoki kucyk. Pamiętam jak byłam mała, raz wkręciłam sobie włosy w łańcuch od huśtawki, z moimi zdolnościami, wolę nie ryzykować, tym bardziej, że jest tam ten chłopak..

Zbiegłam po kręconych schodach, mało brakowało a leżałabym na nich. Zatrzymałam się przy wielkich wejściowych drzwiach, poprawiłam bluzkę, sprawnie chwytając za klamkę otwarłam je i wyszłam na zewnątrz. 
ON TAM CIĄGLE JEST. 
Moje serce zabiło szybciej na samą myśl, że będę tylko dwa metry od niego. W tej chwili właśnie żałowałam, że w ogóle postanowiłam tam pójść.

W moich myślach leciała tylko muzyka, ze słowami 
„ prawa, lewa, prawa, lewa, nie wypierdol się Hope! On Cię obserwuje”. 
Czułam jego wzrok na sobie, to jakie.. dziwne ale przyjemne uczucie.

Patrzał na mnie dokładnie tak, jak Nathan. Podeszłam do niebieskiej huśtawki, usiadłam i można by powiedzieć, ze czekałam na jego ruch. Nie odzywał się, może nie o mnie mu chodzi, a ja tylko wyobrażam sobie nie wiadomo co.. Na wszelki wypadek kaszlnęłam sucho pod nosem.



-Cześć.. ja.. umm, Harry. Tak, nazywam się Harry. - usłyszałam JEGO ciepły, zakłopotany głos za mną, przechyliłam głowę w tył, próbując go zobaczyć. Chcąc mocniej chwycić się łańcucha puściłam na chwilę lewą rękę, z moim szczęściem i lekkim zdenerwowaniem połączonym z podnieceniem nie zdążyłam złapać się ponownie, upadając niefortunnie na ziemię. 

W jego oczach, jestem już przegrana. Tak sądzę. 
Zajebiście Hope, Ty umiesz zrobić dobre wrażenie.